Grzegorz Gawlik zaginął 7 kwietnia br. na czynnym japońskim wulkanie Ontake. 

„Info z ostatniej chwili. Niestety z dniem dzisiejszym poszukiwania zaginionego na wulkanie Ontake Grzegorz Gawlik Travel zostają zakończone. Minęło 10 dni i szanse, że zostanie odnaleziony żywy zmalały do zera. Poszukiwania zostaną wznowione dopiero w czerwcu, po roztopach.
Współczuję jego mamie i bliskim. Może jutro nabiorę sił, by stworzyć jakiś dłuższy wpis upamiętniający.
Grzegorz zawsze w taki czy inny sposób wspierał mnie w mojej pasji wulkanicznej, za co pozostanę mu dozgonnie wdzięczny. Jego Projekt 100 Wulkanów był wyjątkowy i zapewne już nie doczeka się zakończenia”.
Taki wpis na profilu facebookowym „Wulkany świata” zmroził mnie 18 kwietnia 2023 r. Informacja o zaginięciu Grzegorza Gawlika na Ontake jakoś mi umknęła, dopiero z tego wpisu dowiedziałem się, że straciliśmy go na zawsze. Nie miałem okazji poznać go osobiście – jeden raz rozmawiałem z nim przez telefon na potrzeby wywiadu, który ukazał się na Portalu Górskim 19 stycznia 2022 r. Śledziłem też jego stronę i profile w mediach społecznościowych. Nie mogę więc powiedzieć, że go jakoś dobrze znałem. Ale ta jedna rozmowa wystarczyła, żeby zobaczyć w nim człowieka niezwykle pozytywnego, z wielką pasją, nietuzinkowego. Informacja o jego zaginięciu dotknęła mnie, jakby to był ktoś mi bardzo bliski. Postanowiłem porozmawiać o Grzegorzu z jego przyjacielem Bartłomiejem Krawczykiem, autorem fanpejdża „Wulkany świata”.
Bartosz Bolesławski: Jaki jest obecnie status Grzegorza Gawlika? Wciąż uznajemy go za zaginionego?
Bartłomiej Krawczyk „Wulkany świata”: Tak, oficjalnie jest osobą zaginioną. Ale nie ma co się oszukiwać – od jego zaginięcia minął ponad miesiąc i nie ma szans na pozytywny koniec tej historii. Gdyby przeżył, gdzieś by doszedł, do kogoś by się zgłosił po pomoc. Mam jedynie nadzieję, że uda się odnaleźć jego ciało.

Ostatni wpis na jego stronie na Facebooku pochodzi z 6 kwietnia. Wrzucił dużo zdjęć z Japonii, w tym piękne, kwitnące wiśnie. Czy jesteśmy w stanie odtworzyć, co się wydarzyło później?
Wyjechał do Japonii z klientami, była to wyprawa komercyjna. Ostatni raz rozmawiałem z Grześkiem 27 marca i pytałem go o najbliższe plany. Opowiadał o tym wyjeździe do Japonii, ale bez specjalnego entuzjazmu, jeśli chodzi o plany wulkanicznej eksploracji. „Szału nie będzie” – tak dokładnie mówił. Wędrówki z klientami miały wypełnić cały czas wycieczki, więc zapowiadało się, że nie będzie mógł eksplorować wulkanów w swoim stylu. Udało mu się jednak wygospodarować dzień wolny (7 kwietnia) i postanowił go wykorzystać na szybkie wejście na wulkan Ontake. Niestety, jak się okazało, była to bardzo zła decyzja.

Jakie warunki panowały tam 7 kwietnia?
Fatalne, intensywnie padał deszcz. Grzegorz chyba nie powinien wychodzić z hotelu, no ale teraz każdy jest mądry… Zresztą wielokrotnie bywał w dużo bardziej ekstremalnych sytuacjach i nic złego się nie działo.

Co zatem mogło się wydarzyć? Możemy cokolwiek powiedzieć o przyczynie zaginięcia? Przyczynie śmierci?
Mogę tylko spekulować, bo mnie tam nie było. Podejrzewam, że zasypała go lawina śnieżna lub błotna, a może kombinacja tych dwóch zjawisk. Najprawdopodobniej stało się to już podczas schodzenia. Grzegorz zapewne wszedł na wierzchołek i przy okazji zejścia chciał dotrzeć do kraterów po erupcji z 2014 r. Zginęły wtedy 63 osoby, które się tam wspinały. Podczas tego zejścia musiała się obsunąć ziemia lub śnieg. Trudno powiedzieć, czy spowodował to Grzegorz, czy może był to zwykły pech. To jest prawdopodobna wersja, ale raz jeszcze zaznaczę – to tylko moje spekulacje. Po wyprawie poszukiwawczej będziemy mogli powiedzieć więcej. Raczej wykluczam wypadek alpinistyczny – Grzegorz był doświadczonym wspinaczem, wchodził bez problemu na dużo trudniejsze i wyższe góry.

Kiedy dowiedziałeś się, że coś jest nie tak z Grzegorzem?
17 kwietnia napisał do mnie znajomy, z którym wcześniej Greg się wspinał. Od niego dowiedziałem się, że Grzesiek nie wrócił z Ontake i trwają poszukiwania. Nie mogłem w to uwierzyć. Czułem się z tym bardzo źle. Nie jest to jakaś bardzo wymagająca góra, nie było też wtedy żadnej aktywności wulkanicznej. Ciężko mi było przyjąć do wiadomości, że Grzegorzowi coś się przytrafiło na tak niewinnej wyprawie.

Zdecydowanie wykluczamy przyczynę wulkaniczną? Np. jakąś lawę czy mini erupcję?
Raczej tak. Śledzę bardzo dokładnie aktywność wielu wulkanów na świecie, w tym także Ontake. Gdyby tego dnia działo się tam cokolwiek, na pewno bym o tym wiedział. Do ostatniej erupcji japońskiego wulkanu doszło w 2014 r.

Kontaktowałeś się z japońskimi służbami, które prowadziły poszukiwania Grzegorza?
Z Japończykami nie, ale byłem i jestem w stałym kontakcie z konsulem RP w Japonii Łukaszem Osmyckim. Od niego znam szczegóły akcji ratowniczej. Ratownicy nie dotarli do ciała, co może być potwierdzeniem mojej hipotezy o lawinie.

Co dalej? Kiedy będzie można kontynuować poszukiwania?
W czerwcu, kiedy warunki pogodowe będą dużo lepsze, wyruszy wyprawa poszukiwawcza. Oczywiście celem będzie odnalezienie ciała, bo na to, że Grzegorz żyje, nie ma już szans. Nie spodziewam się udziału polskich ratowników w tej wyprawie czy w ogóle jakiejś międzynarodowej ekspedycji. To wiązałoby się z załatwianiem wielu pozwoleń, co jest kłopotliwe. Ruszą miejscowi ratownicy. O szczegółach w tej chwili nie jestem w stanie zbyt dużo powiedzieć, ale cały czas jestem w kontakcie z Konsulem i na pewno będę wiedział, kiedy pojawią się konkretne plany.

Czy Grzegorz miał jakiś lokalizator GPS, który mógłby ułatwić jego poszukiwania?
Raczej nie. Przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo.

Mam nadzieję, że uda się znaleźć Grzegorza i sprowadzić jego ciało w rodzinne strony. Powspominajmy teraz trochę. Kiedy i jak go poznałeś?
W 2012 r. założyłem na Facebooku swój fanpejdż „Wulkany świata”. Interesuję się wszystkim, co związane z wulkanami i chyba gdzieś koło 2013 r. natrafiłem na wywiad z Grzegorzem na portalu naTemat.pl. Przeczytałem go jednym tchem i od razu się z nim skontaktowałem. Zaimponowało mi, że ktoś z Polski wspina się na aktywne wulkany. Zaczęliśmy pisać do siebie, wymieniać się doświadczeniami. Od tego czasu byliśmy w stałym kontakcie. Po raz pierwszy na żywo widzieliśmy się w 2015 r. w Środzie Wielkopolskiej podczas II Festiwalu Podróżniczego Klubu Szalonego Podróżnika. Grzegorz miał tam wtedy prezentację pt. „65 państw na 6 kontynentach – australijskie krokodyle i malezyjskie orangutany”. Mówił oczywiście bardzo dużo o zdobytych przez siebie wulkanach i szybko znaleźliśmy tematy do rozmowy. Potem zaprosił mnie do siebie do Bytomia i razem eksplorowaliśmy tzw. Wielki Kanion Bytomski. Znajduje się on na pograniczu Bytomia i Tarnowskich Gór, wyprawę zaczęliśmy w bytomskiej dzielnicy Stroszek. Weszliśmy do starych szybów Kopalni Dolomitu „Blachówka”, byliśmy też w kopalni „Bobrowniki”. Tuż obok znajduje się rezerwat przyrody Segiet i wspaniałe kamieniołomy. Chodziliśmy po tych terenach przez parę dni, Grzegorz przenocował mnie u siebie, więc mieliśmy naprawdę dużo czasu na rozmowy i poznanie siebie. Zachwycałem się jego ogromną i pieczołowicie gromadzoną kolekcją minerałów i skał wylewnych.

Jakim Grzesiek był człowiekiem?
Niezwykle pozytywnym, ciekawym i pomocnym. I mimo swojej wielkiej wiedzy oraz osiągnięć, bardzo skromnym. Z każdej swojej wyprawy wysyłał mi jakiś fragment lawy lub skałę wulkaniczną, bo wiedział, że je kolekcjonuję. W tamtym roku udało mi się wydać swoją pierwszą książkę pt. „Wulkany. Sekrety wysp wulkanicznych”. Poprosiłem Grzegorza o kilka zdjęć do niej. Zrobił ich wiele podczas swoich wypraw, a wiadomo, że mógł za nie oczekiwać sporej zapłaty. Nic takiego nie miało jednak miejsca – po prostu mi je wysłał i trafiły do książki. To też pokazuje, jakim był człowiekiem: z wielką pasją i szalenie pomocnym.

Grzegorz zawsze bardzo ryzykował podczas swoich wypraw. Mocno utkwiły mi w pamięci dwa fragmenty wywiadu, który robiłem z nim dla Portalu Górskiego półtora roku temu:
„Turystycznie po wulkanach może chodzić każdy, natomiast te moje wariactwa to bardzo niebezpieczna sprawa. Robię to jednak z pełną świadomością, że to się może dla mnie pewnego dnia źle skończyć”;
„Jeśli dostałbym bilet w jedną stronę na tę górę [wulkan Olympus Mons na Marsie], to mogę lecieć nawet jutro. Ja i tak już żyję bardzo długo w stosunku do tego co robię”.
Znałeś go bardzo dobrze. On faktycznie był oswojony z faktem, że po prostu kiedyś z któregoś wulkanu nie wróci?
Na pewno się z tym liczył. Ryzykował mocno i podczas naszych rozmów wielokrotnie powtarzał, że kiedyś pewnie zginie na wulkanie. Także te przytoczone przez ciebie fragmenty to nie była żadna poza obliczona na większy rozgłos. On naprawdę tak do tego podchodził. Chciał wspinać się na wulkany nie tylko wyczynowo, jego celem była także eksploracja badawcza wybuchających gór. Robił to, co kochał.

Czy był znaną osobistością w świecie wulkanologii? Jesteśmy w stanie powiedzieć, jak wielkim echem odbiła się jego śmierć w tym środowisku?
Ciężko mi jakoś jednoznacznie powiedzieć. Ale raczej był znany i ceniony, współpracował z wieloma naukowcami z całego świata, często przywoził im próbki z wulkanów, dzielił się zdjęciami czy filmami. Jestem aktywny na kilku międzynarodowych forach wulkanologicznych i praktycznie wszędzie pisało się o jego zaginięciu. Widać było, że ta wiadomość poruszyła zarówno jego przyjaciół, jak i osoby, które znały go jedynie ze słyszenia. Mało jest na świecie ludzi z tak wielką pasją do wulkanów; mało kto potrafił w tak ryzykowny i kompleksowy sposób eksplorować wulkany na całym świecie.

Od 2006 r. realizował projekt „100 wulkanów”. Jak go oceniasz? Czy istnieje jakakolwiek szansa, by ktoś go kontynuował i dokończył?
Jest to projekt ekstremalny i niezwykle ambitny. Grzegorz pochodził do niego z wielką sumiennością i robił to na bardzo wysokim poziomie. Znam kilku pasjonatów w Polsce, którzy też regularnie wchodzą na wulkany i je eksplorują. Ale szczerze wątpię, czy ktokolwiek mógłby to robić w tak bezkompromisowy sposób. Nie pokuszę się tutaj o podanie jakiegokolwiek nazwiska.

Gdyby Grzegorzowi udało się szczęśliwie dokończyć projekt „100 wulkanów” – jakie byłyby jego następne cele?
Na pewno nie skończyłaby się na tym jego eksploracja wulkanów. Dalej by na nie wchodził, robił zdjęcia, kręcił filmy i pisał wciągające relacje. A czy projekt „100 wulkanów” przemieniłby się w projekt „200 wulkanów”, czy nazywałoby się to jakoś inaczej – to już sprawa drugorzędna. Niestety, wiemy już, że swojego projektu nie dokończy.

W 2020 r. ukazała się jego książka pt. „Projekt 100 wulkanów. Najpiękniejsze wulkany Ziemi”. Czy pracował nad kolejnymi?
Nic mi o tym nie wiadomo. Ale pewnie coś by napisał, bo pisać uwielbiał i wychodziło mu to świetnie. Wystarczy zajrzeć na jego stronę GrzegorzGawlik.pl i poczytać barwne relacje z wielu wypraw.

Jakie było największe osiągnięcie Grzegorza Gawlika?
Hmm… Zrobił wiele spektakularnych rzeczy, ale w pierwszej chwili dwie mi przychodzą do głowy. Czymś niezwykłym było wejście na najwyższy wulkan świata Ojos del Salado [6896 m. n.p.m.] i to od rzadko uczęszczanej strony argentyńskiej. Grzegorz podczas tej wyprawy udokumentował istnienie prawdopodobnie najwyżej położonych na świecie jezior. Znajdują się one na wysokości 6300-6500 m. n.p.m. i zostały przed niego dokładnie zmierzone, opisane, zrobił też wiele zdjęć i filmów. Dotarł tam również do najwyżej położonego obszaru geotermalnego na świecie.
Czymś niesamowitym były także jego dokonania na aktywnym wulkanie Fuego w Gwatemali. Grzegorz wszedł prawie na szczyt wulkanu w czasie erupcji! W dodatku był w stanie jeszcze robić zdjęcia. Właściwie to cudem przeżył tą wyprawę, ale taki właśnie był. Dokonywał rzeczy, których nikt inny dokonać by nie mógł. Jak możemy przeczytać w jego relacji, gdyby podczas ucieczki spod krateru ścigał się z Usainem Boltem, mógłby z nim nawet wygrać. A potem jeszcze wrócił po porzucone aparaty, aby nie stracić zdjęć. Niejednokrotnie igrał ze śmiercią i robił rzeczy nieosiągalne dla innych.

Gdybyś mógł jeszcze raz spotkać się z Grzegorzem i z nim porozmawiać – co byś mu powiedział?
… [Długie milczenie]… Może bym mu powiedział, żeby aż tak bardzo nie ryzykował podczas swoich wypraw. Może bym mu powiedział, żeby tego nieszczęsnego 7 kwietnia został w hotelu, nie wychodził na Ontake… Ale pewnie nic by to nie zmieniło, nie zmieniłbym Grzegorza. Taki był i nie mógł być inny. Ten wulkan go fascynował, przyciągał jakby do siebie. Także – jeślibyśmy się spotkali – chciałbym mu powiedzieć: Gratuluję ci Grzegorz, bo dokonałeś niesamowitych rzeczy. Wielki szacunek!

Na koniec jeszcze jeden cytat z fanpejdża „Wulkany świata” autorstwa Bartłomieja Krawczyka. Opublikował go 14 maja 2023 r.
„Mam jeszcze jedno wspomnienie związane z zaginionym od 7 kwietnia 2023 r. na japońskim wulkanie Ontake Grzegorz Gawlik Travel. W Wigilię 2022 r. Greg wysłał mi wraz z życzeniami dwie tabele związane z Projektem 100 Wulkanów. Obie starannie prowadzone i z dużą dawką precyzyjnych informacji. Pierwsza obejmuje 62 zdobyte przez Grzegorza wulkany (w latach 2006-22). Druga 182 wulkany i miejsca aktywności wulkanicznej, które z różnych powodów nie weszły do pierwszej tabeli. Do tabeli nie weszły m.in. wulkany z bieżącego roku np. Piton de la Fournaise, Hakone czy nieszczęsny Ontake. Tabele obejmują czas do 31 grudnia 2022 r.
Moim zdaniem to bardzo cenny materiał eksploracyjno-badawczy, który nie może ot tak sobie przepaść. To wręcz kronika jego wulkanicznych wypraw z lat 2006-22. Niesamowita ilość miejsc o charakterze wulkanicznym (wulkany, zarówno aktywne, drzemiące, jak i wygasłe, obszary geotermalne, pola i jaskinie lawowe np. mnóstwo miejsc na Islandii, etc.).
Być może uzupełnię ją o wulkany, które zdobył/widział w 2023 r. Tyle póki co mogę zrobić”.

Rozmawiał Bartosz Bolesławski