Górski Sylwester w Kosowie? W paśmie noszącym urocze miano Gór Przeklętych? Brzmi zachęcająco! Wspólnymi siłami naszego biura High Away oraz exploruj.pl zorganizowaliśmy chyba pierwszą w Polsce górską wyprawę, której celem były tylko i wyłącznie góry najmłodszego kraju w Europie. Nasi przyjaciele z Kosowa twierdza również, że był to pierwszy w ich karierze zorganizowany większy trekking zimą. Zapraszamy na relację Huberta Jarzębowskiego o urokach zimowego wędrowania po najmniej znanych górach Europy.

Mitrovica – most, który dzieli

Najpierw jedziemy przez płaską jak stół, rolniczą Wojwodinę. Potem są światła i brutalistyczne wieżowce Belgradu. Dalej autostrada i coraz bardziej pagórkowaty krajobraz. Góry rosną coraz bardziej i w momencie, gdy droga wpada w paszczę wąwozu rzeki Ibar już czujemy, że jesteśmy na Bałkanach.

Po przejściu granicznym w Jarinje włóczą się pieski, w jednej budce pracują Serbowie i Albańczycy. Pokazujemy dowody, paszporty, wykupujemy obowiązkowe ubezpieczenie i po kilku minutach już jedziemy wśród serbskich flag przez jeden z najmniej znanych turystom zakątków Europy. Większość mieszkańców kraju stanowią Albańczycy. Całą północną część Kosowa, aż do Mitrovicy oraz kilkanaście chaotycznie porozmieszczanych po całym kraju enklaw zamieszkują Serbowie. To na dobrą sprawę największa na starym kontynencie ziemia niczyja, której mieszkańcy trwają w zawieszeniu. Nie akceptują nowego porządku, nie mogą również zostać wcieleni do ojczystego kraju, gdyż oznaczałoby to przyznanie przez Serbię, że kiedykolwiek przestali w niej mieszkać. Największym skupiskiem Serbów jest Północna Mitrovica, nasz pierwszy cel.

Most w Mitrovicy

Do niedawna rzeka Ibar dzieliła Kosowską Mitrovicę na dwie części - albańską i serbską. Dziś już są to administracyjnie dwa oddzielne miasta. A może nawet dwa oddzielne światy. Największym symbolem konfliktu jest słynny most, który zamiast łączyć oddziela dwa światy. Kiedy byłem pierwszy raz w Mitrovicy w 2012 roku, most był w ruinie, leżały na nim worki z piaskiem, otoczony był zasiekami, po jednej stronie obwieszony był flagami serbskimi, po drugiej albańskie i przez całą dobę strzegły go oddziały włoskich karabinierów.

Od tego czasu most został odbudowany ze środków unijnych i... dalej jest symbolem patowej sytuacji w Kosowie. Położono nowy asfalt, piękną kostkę dla pieszych, zrobiono elegancką latarnię. Wszystko to oczywiście jak od linijki kończy się kilka centymetrów od północnego brzegu rzeki, tak żeby ani cent nie trafił na serbską stronę. Most dalej jest nieprzejezdny.

Wycieczkę zaczynamy od przejścia przez symboliczny most z odrapanego serbskiego blokowiska w stronę odnowionych i ładnie udekorowanych spacerowych deptaków po południowej stronie Ibaru. To chyba najlepsze miejsce, by poznać współczesną historię Kosowa i zrozumieć odrobinę skomplikowane problemy z jakimi boryka się ten kraj. Po obu stronach rzeki oczywiście mieszkają sami przemili i gościnni dla turystów ludzie. Wyruszamy górską drogą w stronę Peji, miasta u stóp Gór Przeklętych u wrót kanionu Rugova, które stanowić będzie naszą bazą wypadową na górskie wędrówki.

Pejë – bałkańska stolica via ferrat

Latem najprzyjemniej chodzić po górach z noclegami w chatkach i rodzinnych pensjonatach w pasterskich osadach położonych przy spektakularnym transgranicznym szlaku Peaks of the Balkans łączącym Kosowo, Czarnogórę i Albanię ogromnym kółkiem przez przełęcze Gór Przeklętych. Zimą tylko niektóre niżej położone chatki są otwarte. Najlepiej stworzyć base camp w mieście. Z okazji sylwestra stawiamy na lekką ekstrawagancję i kwaterujemy się w najlepszym w Peji, a według niektórych w całym kraju hotelu Dukagjini.

Peje

Jesteśmy praktycznie jedynymi turystami w całym Kosowie. Poza nami zimą przyjeżdżają tu wyłącznie Albańczycy z diaspory (Niemcy, Szwajcaria, Włochy, USA), odwiedzić rodzinę, a do enklaw serbskich mniej liczni Serbowie. Przez cały tydzień jedynymi turystami, jakich spotkaliśmy była para staruszków z Ohio zwiedzających z przewodnikiem średniowieczny patriarchat. W odróżnieniu od Zakopanego ceny nie rosną na sylwestra, nie ma problemu ze znalezieniem miejsc, za czterogwiazdkowy hotel płaci się tyle, co u nas za łóżko w kwaterze prywatnej gdzieś na Olczy. No i nie ma tutaj Sławomira ani tradycyjnych bójek przy fasiągach...

Pierwszego górskiego dnia stawiamy na adrenalinową i historyczną rozgrzewkę. Zaczynamy od położonego u wrót, otoczonego grubym murem Patriarchatu w Peci (miasto po albańsku nazywa się Pejë/Peja, a po serbsku Peć), czyli serca serbskiego prawosławia. Podziwiamy średniowieczne malowidła, siostrzyczka częstuje całą grupę domową rakiją. Następnie przenosimy się w głąb kanionu, gdzie znajduje się jedna z bardziej ekscytujących atrakcji tego typu na Bałkanach. Tyrolka oferująca 650-metrową powietrzną jazdę wysoko nad potokiem z jednego brzegu wąwozu na drugi. Wszyscy po kolei przelatujemy nad kanionem, jedni ciesząc się pięknem widoków w ciszy, inni głośnym krzykiem wyrażając swój entuzjazm dla tej atrakcji.

Tyrolka

Koniec tyrolki jest równocześnie początkiem via ferraty Ari, wystarczy więc tylko przebrać uprząż i można kontynuować górska zabawę. Gdy przebieramy się odwiedza nas kilku policjantów w kosowskich mundurach. Oczywiście są to stacjonujący tutaj Polacy, którzy chcieli przywitać się z rodakami. Gawędzimy o ich misji, robimy wspólne zdjęcia i wyruszamy na ferratkę.

Via ferrata Ari

Ari to pierwsza żelazna droga w Kosowie, prostopadle do niej znajduje się druga, pozioma ferrata Mat poprowadzona nad spienionymi wodami potoku Rugova. Nasi przyjaciele z Balkan Natural Adventure wspólnie ze specami z Dolomitów właśnie budują trzecią ferratę. Dużo wyższą i trudniejszą od poprzedniczek. Docelowo chcą zmienić okolicę Peji w ferratową stolicę Bałkanów. Nol Krasniqi opowiadał już tych planach czytelnikom "Tatr TPN" oraz Portalu Górskiego w wywiadzie zatytułowanym "Nowonarodzone"

Via ferrata Ari

Via ferrata Ari jest naprawdę wyjątkowo przyjemną i urozmaiconą żelazną drogą. Odwiedza dwie jaskinie, prowadzi na zmianę eksponowanymi trawersami i pionowymi uskokami. Jest świetna dla początkujących, którzy chcą dowiedzieć się z czym się właściwie je te via ferraty, ale ze względu na piękne widoki ferratowi wyjadacze też nie będą rozczarowani.

Via ferrata Ari

Jest koniec grudnia i ciemno robi się już koło czwartej (informacje dochodzące do nas z drogi do Morskiego Oka wskazują, że nie dla wszystkich jest to oczywista wiedza :)), nie atakujemy już drugiej ferraty i schodzimy do Peji poznawać to ciekawe miasto i jego jeszcze ciekawszą gastronomię.

Hubert Jarzębowski
www.highaway.pl
www.facebook.com/highawaytravel

Część II opwiadania już 11.02.18