Jak do tej pory, określenie „Chiński maharadża” kojarzyłem jedynie z drogą wspinaczkową o wycenie VI.5 w Dolinie Bolechowickiej.

Więcej wiedziałem o Wojciechu Kurtyce, wybitnym polskim wspinaczu, przedsiębiorcy, inżynierze, który w 2016 r. otrzymał Złoty Czekan za całokształt osiągnięć górskich.

Mimo zazwyczaj sportowego charakteru wypraw, Wojciecha w światowym himalaizmie postrzega się jako przedstawiciela kierunku antysportowego. Wynika to bowiem z traktowania przez niego wspinaczki raczej jako sztuki niż sportu. Kiedy więc wziąłem po raz pierwszy do ręki książkę Kurtyki pt.: „Chiński maharadża”, było dla mnie oczywiste, iż jej charakter i klimat w dużym stopniu pokryje się z innymi książkami o tematyce górskiej czy podróżniczej, które zwykłem często czytać.

Jednak bardzo się pomyliłem. Książka jest moim zdaniem analizą psychologiczną i w pewnym stopniu takim trochę „thrillerem”. Stanowi bardzo szczery, dogłębny i często symboliczny opis, co tak naprawdę dzieje się w głowie wspinacza, który jednocześnie jest ojcem, mężem, głową rodziny. Jak to wszystko pogodzić? Jak nie zawieść siebie i innych? Może czasem lepiej czegoś nie mówić? Te i inne myśli, różne rozterki potrafią drążyć, niepokoić takie „niepokorne dusze” i spędzać im sen z powiek.

Wydaje mi się, że często zdarza się tak, że ci wszyscy twardzi i trzeźwo stąpający po ziemi wspinacze, muszą stale dokonywać jakiś życiowych wyborów. Ciągle muszą coś wartościować, rozgraniczać to, czegowarto dokonać, a czego się nie opłaca. I chyba każdy z nich ma w głowie jakąś zieloną „łąkę”, po której niekontrolowanie przechadzają się kąsające węże i żmije, gdzie spotkać można jaszczurkę i gdzie tajemniczy dżem nie pozwala osiągnąć pełnego ukojenia, stale zmusza to bycia „czujnym, uważnym i w gotowości”....

Warto sięgnąć po "Chińskiego maharadżę".

Bartek Michalak